Recenzja filmu

Śmierć w Sarajewie (2016)
Danis Tanović
Snežana Vidović
Izudin Bajrović

Hotel Babel

Tanović zadaje swoje fabularne pytanie w gorączkowym rytmie, filmując wnętrza hotelu w długich, wciągających ujęciach. Kamera wywija esy-floresy, pędząc krętymi korytarzami w rytm stukotu obcasów
Kiedy francuski aktor Jacques Weber wchodzi na scenę teatru, by odegrać monodram Bernard-Henriego Lévy'ego "Hotel Europa", w pewnym momencie przerywa swój monumentalny monolog, bo musi skonsultować się z Internetem. "Google to twój przyjaciel”, pozwala sobie na żart, kiedy wyszukuje w sieci nazwisko, jakie wyleciało mu z głowy. Chodzi o Gavrilo Principa, mężczyznę, który 28 czerwca 1914 roku dokonał w Sarajewie zamachu na arcyksięcia Franciszka Ferdynanda i uruchomił lawinę wydarzeń prowadzących do wybuchu I wojny światowej. "Śmierć w Sarajewie", najnowszy film Danisa Tanovića, jest luźno oparty na sztuce Lévy’ego i pokazuje, że tytułowe miasto to wciąż beczka prochu i istna polityczna wieża Babel. Susan Sontag napisała, że to w Sarajewie symbolicznie rozpoczął się i zakończył wiek XX. Tanović pokazuje zaś, że XXI-wieczna Europa wciąż ma sporo wniosków do wyciągnięcia z historii tego miejsca. Reżyser sugeruje wprost: nie możemy pozwolić sobie, by Sarajewo "wyleciało nam z głowy". Google nas nie uratuje.

Sztuka Lévy'ego ma tylko jednego protagonistę: zamkniętego w pokoju hotelowym mężczyznę, który kontempluje na głos, co też stało się ze Starym Kontynentem. Tanović wzorem pierwowzoru wprowadza wątek aktora (Weber), który przygotowuje się do wystawienia monodramu. Ale reżyser buduje wokół tego jednego apartamentu całą wielopiętrową strukturę. Akcja filmu toczy się w najlepszym hotelu w Sarajewie w setną rocznicę zamachu na arcyksięcia. Obsługa "Europy" oczekuje przybycia delegacji dyplomatów, którzy wezmą udział w uroczystościach mających na celu promowanie idei pokoju na świecie. W holu godnie prezentują się niebieskie unijne flagi, na półpiętrze chór dziecięcy ćwiczy śpiewanie "Ody do radości", a na dachu krząta się ekipa telewizyjna, przygotowująca okolicznościowy program. Problem w tym, że ten podnoszący na duchu obrazek to jedynie fasada. Hotel tonie w długach i niezapłaconych rachunkach, budynek lada chwila zostanie odcięty od prądu, pracownicy jak gdyby nigdy nic planują strajk, żeby zakłócić rocznicową fetę, a dyrektor przybytku miota się po obiekcie, próbując załagodzić sytuację. Wystarczy, że kamera podąża za którymś z kilkunastu bohaterów, a z wystawnego wnętrza momentalnie przenosimy się na hotelowe zaplecze, które chyba pamięta jeszcze czasy zimnej wojny. Ta "Europa" stoi na bardzo chwiejnych fundamentach.

Tak, Tanović opowiada nam alegorię. "Europa" to przecież nie żaden hotel, tylko Stary Kontynent w pigułce; wypisz, wymaluj, pars pro toto. Dyrektor przybytku reprezentuje więc ludzi władzy, którzy utrzymują stołki jedynie dzięki komitywie z gangsterami. Proletariat – czyli personel – szamoce się w niepodległościowych zrywach, ale nie jest świadomy globalnych sieci zależności, ma na oku jedynie doraźny, prywatny interes. W najgorszym przypadku – ulega ideologii spektaklu, w której liczy się tylko, jaką nową kanapę wstawić do salonu. Kolejne pokolenia walczą ze sobą nawzajem, jak nieprzychylna buntowi Lamija z recepcji i jej matka Hatidza, nadzorująca przebieg strajku ze swojego stanowiska pracy w pralni. Dziennikarze dzielnie piętnują faszystów i kreują się na głos sumienia, ale sami nie są wolni od szemranych zagrań. A artyści? Jak Weber: tkwią zamknięci w swoich apartamentach prezydenckich, gdzie hołdują wielkim ideom i napawają się własną wielkością, nieświadomi tego, co tak naprawdę rozgrywa się za drzwiami, tuż obok, w prawdziwym świecie.

Można oczywiście zarzucić Tanovićowi, że prawi komunały, że wyważa otwarte drzwi. Ale nie sposób odmówić mu talentu inscenizacyjnego. Gdyby "Śmierć w Sarajewie" nie miała formy bliskiej thrillerowi, cały hotel być może zawaliłby się reżyserowi na głowę. A tak szlachetne przesłanie niesione jest na barkach wciągającego widowiska. Już zapowiadający śmierć tytuł "ustawia” konflikt. Kto dopuści się morderstwa, kontynuując rozpoczęty sto lat temu łańcuch nieszczęść? Czy będzie to potomek Principa (zresztą nazywający się tak samo), który w zażartej kłótni z przepytującą go reporterką przyznaje, że zabicie paru bankierów to skuteczne lekarstwo na problemy tego świata? A może gangsterzy zaangażowani do powstrzymania strajku? Doprowadzony do ostateczności dyrektor? Tanović zadaje swoje fabularne pytanie w gorączkowym rytmie, filmując wnętrza hotelu w długich, wciągających ujęciach. Kamera wywija esy-floresy, pędząc krętymi korytarzami w rytm stukotu obcasów coraz bardziej poddenerwowanych bohaterów, a widz nie może oderwać wzroku od ekranu. Tak ożywia się na dużym ekranie politykę i historię.

Film Tanovića przypomina bowiem starą prawdę, że historia jest jak nakręcona maszynka, wciąż powtarzająca zaprogramowane schematy. Jak wypomina Weber: jeśli mogło dojść do masakry w Srebrenicy, to pamiętanie o Holocauście nie ma sensu. Czytaj: zmiana wydaje się jedynie iluzją. W centrum Sarajewa, jakie widzi z okna hotelu francuski aktor, niby bryluje McDonalds i ekskluzywna galeria handlowa. Ale to tylko fasada, jak w przypadku całego hotelu "Europa". Rany po wojnie wciąż się nie zabliźniły i błyskotki kapitalizmu – McDonald’s, Google czy Facebook – nic na to nie poradzą. Dziennikarka nawet drwi sobie z "młodego" Gavrilo Principa, że zamiast wybijać bankierów, powinien wrzucić parę fotek na fejsa. I brzmi w tych słowach ta sama gorycz, jaką emanuje Weber. Kłótnia tych dwojga – liberalnej reporterki i prowincjonalnego patrioty – dobitnie dowodzi, że znajomość historii nie wystarczy, by doszło do porozumienia ponad podziałami. Zarówno Princip, jak i dziennikarka na zawołanie przywołują w swojej dyskusji fakty. Oboje mają historię w małym palcu. Różnią ich "jedynie" niedające się pogodzić interpretacje.

Paradoksalnie to właśnie między tymi dwoma nawiązuje się w "Śmierć w Sarajewienić porozumienia. Tanović daje im świetną scenę, w której przerywają pyskówkę, by wypalić wspólnie papierosa. Na krótki moment zauważają, że zostali upupieni, że wpadli w gębę ideologicznego boksu. Zmęczeni manichejskimi podziałami i okopywaniem się na z góry ustalonych pozycjach, przechodzą na metapoziom. Pojawia się nadzieja empatii, porozumienia – może nawet czegoś więcej. Chwila jednak przemija, a nadzieja pryska. I jest to druga w filmie Tanovića "śmierć” w Sarajewie. Może nawet tragiczniejsza niż ta pierwsza, tytułowa.
1 10
Moja ocena:
7
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones